Między strachem a nadzieją: życie pod okupacją 2 minuty temu
Kiedy 24 lutego 2022 roku o czwartej nad ranem — w chwili, gdy większość piętnastoletnich dziewcząt śni o balu na zakończenie szkoły, o badaniach w ramach Młodej Akademii Nauk, o pierwszym pocałunku — w oknie Berdiańska pojawiło się światło eksplozji. To, co miało być tylko kolejnym dniem młodzieńczych planów, zostało brutalnie przerwane. Dla Marii (imię zmienione, by chronić tożsamość) początek rosyjskiej okupacji nie był abstrakcją z telewizji, lecz codziennością, która w jednej chwili runęła. Zamiast egzaminów i tanecznych prób przyszły cisza, niepewność i nowy, narzucony porządek.
Pierwsze tygodnie okupacji w Berdiańsku przypominały powolne tonięcie w ciemności. Nie było internetu, gazu, dostępu do gotówki. Woda do prysznica wymagała godzinnego przygotowania, sklepy pustoszały, na ulicach pojawiały się ciężarówki z rosyjską żywnością, której ceny biły rekordy, a jakość nie miała nic wspólnego z tym, co znano wcześniej. Najbardziej uderzające było jednak poczucie zawieszenia. „Miasto było puste. Masa wojskowej techniki. Było brudno, ponieważ nie działały służby komunalne. Czas jakby zamarł” — wspomina Maria. Dla nastolatki, która jeszcze niedawno planowała przyszłość, rzeczywistość nagle zatrzymała się w martwym punkcie.
Szkoła, miejsce rozwoju i przyjaźni, również została przekształcona. Początkowo Maria uczyła się online w ukraińskim systemie, ale już w październiku 2022 roku została zmuszona do zapisania się do szkoły rosyjskiej. Tam, każdego dnia, zaczynano lekcje od śpiewania hymnu Federacji Rosyjskiej, a uczniów kontrolowali żołnierze. Dla niej to było jak życie w teatrze absurdu, w którym trzeba udawać, że się zgadza z tym, co narzucono. „My urosłyśmy w Ukrainie, wychowywałyśmy się tak samo. Ale niektórzy rodzice powiedzieli dzieciom, że Rosja – to dobrze, i uwierzyli” — mówiła. W świecie, w którym prawda zależała od tego, kto trzyma karabin, lojalność wobec własnych przekonań stawała się aktem odwagi.
Najbardziej dramatyczny moment nadszedł, gdy do domu Marii przyszli żołnierze. Przeszukanie, podejrzenia, strach. Na ekranie laptopa znaleźli zakładki z przedmiotów „Obrona Ukrainy” i „Edukacja obywatelska”. Jeden z nich zapytał: „Konstytucja Ukrainy?” – „Tak, a co?” – odpowiedziała. Potem było milczenie, mroźne spojrzenia, groźby. W tym momencie dom, dotąd bezpieczna przestrzeń, stał się miejscem kontroli. Wzrok żołnierza spod balaklawy pozostał w pamięci jak rana, która się nie goi.
Z każdym tygodniem życie w Berdiańsku stawało się coraz bardziej niemożliwe. Miasto było duszne od strachu i propagandy, a wraz z wprowadzeniem obowiązkowej paszportyzacji każdy, kto nie przyjął rosyjskiego obywatelstwa, był traktowany jak wróg. W lutym 2024 roku Maria odebrała rosyjski paszport. „Było mi obrzydliwie to robić” – wspomina. Ten dokument nie dawał jej żadnej dumy, tylko poczucie upokorzenia. Wkrótce potem rozpoczęła ucieczkę – ponad tysiąc kilometrów przez terytorium Rosji, z każdym przystankiem podszytym lękiem, że zostanie zatrzymana. Piętnaście godzin podróży w autobusie, cisza między pasażerami, spojrzenia na kontrole. Aż w końcu – ukraińska granica, żołnierze, słowa „Witaj w domu”, pierwsze łzy ulgi.
Dziś Maria mieszka w Kijowie. Studiuje, ma nowe znajomości, marzy o normalnym życiu. Ale kiedy mówi o domu, w jej głosie słychać przerwę: „Dom jest osiemset kilometrów stąd. Tylko że wracać nie ma dokąd.” Berdiańsk, jak wielu innych okupowanych miast, stał się przestrzenią utraty – domem, którego nie można dotknąć, ale którego nie da się zapomnieć.
Historia Marii nie jest wyjątkowa, lecz właśnie dlatego jest tak ważna. To opowieść o młodych ludziach, którzy nie wybrali wojny, a mimo to zostali jej zakładnikami. O pokoleniu, które dojrzewało w cieniu czołgów, a ich edukacja, język i wspomnienia stały się polem walki. W wielkich debatach o odbudowie Ukrainy często zapomina się, że okupacja to nie tylko kwestia granic czy polityki, ale codzienność konkretnych ludzi. Każda przerwana lekcja, każdy zburzony dom, każdy wymuszony hymn – to osobista rana, która składa się na wspólne doświadczenie narodu.
Wojna, jak pokazuje los Marii, to nie tylko front i okopy. To także szkolne ławki, kuchnie, w których gotuje się wodę pod okiem okupanta, i paszporty wydawane pod przymusem. To tysiące małych dramatów, z których rodzi się historia współczesnej Ukrainy. W tym sensie opowieść Marii jest nie tylko świadectwem odwagi, ale także ostrzeżeniem – przed obojętnością, przed rutyną, przed tym, byśmy nigdy nie uznali wojny za coś „normalnego”.
Kiedy słucha się jej historii, trudno nie myśleć o tym, że okupacja to nie tylko zmiana flagi, lecz gwałtowne przerwanie życia. Wymaga od ludzi więcej niż można sobie wyobrazić: cierpliwości, siły, wiary w powrót. A jednak Maria nie chce być tylko ofiarą historii. Chce być dziewczyną, która ukończyła studia, która tańczy, śmieje się i wierzy, że pewnego dnia wróci do Berdiańska. Bo to miasto – jak i cała Ukraina – nadal na nią czeka.